zważ, sułtanki Walidy swej pokaż mi twarz, sułtanki Walidy, o której ta wieść: piękniejszej nie zdołałbyś z przędzy snów spleść, piękniejszej z pod rajskich nie wysnułbyś farb: sułtankę Walidę — ów pokaż mi skarb.
I pobladł wraz Sułtan, i zmartwiał, jak słup, upadła mu czara złorzeczna do stóp, za rękę wziął posła i krótko rzekł: — Chodź! O, losie! Ty drogę litością mu grodź!
I przeszli przez komnat pozłocistych rzęd, i weszli do jednej, gdzie słodki drgał nęt, tam Mahmud zasłonę uchylił, dał znak — i wyszła Walida cichutko, jak ptak. Calutka w osłonach leciuchnych, jak mgła, przez które nad gwiazdy piękniejszy cud drga. Ujrzawszy obcego, kobiecy swój wstyd zakrywa, co błyska, jak perły i świt — i wzrok swój gazeli, pytający lęk, ku władcy posyła skroś czułość, skroś wdzięk. Lecz Mahmud swym czuciom wygrodził już gwałt, osłonę zdarł, cudny obnażył jej kształt, wraz zbliżył się, sprężył hart wszystkich swych sił i mocne żelazo pod serce jej wbił. Jęknęła Walida i do władcy nóg, upada, jak lilia, rozdarta przez głóg, i ręce wyciąga, i czepia się szat, miłosny wzrok topi i kona, jak kwiat.
Tak klejnot haremów pogrążył się w mrok, Walida, na którą padł giaura wzrok.