A tymczasem rzymianie, oczekując bitwy, rano stanęli pod bronią. Z grobli rzucili pomosty na mury i wtargnęli do warowni, a nie postrzegając nigdzie nieprzyjaciela, jeno pustkę, pożar, milczenie, zrozumieć nie mogli co się stało; nakoniec sądząc, że wywabią przeciwnika, zagrzmieli okrzykiem wojennym, jak gdyby zaraz po nim spaść miała chmura pocisków.
A kiedy rzymianie spostrzegli i zrozumieli, co się stało w ostatniej, niezdobytej cząstce Jerozolimy i okiem po górach trupów przesunęli „nie radość ich ogarnęła nad upadkiem nieprzyjaciela, ale uczuli podziw dla tak męskiego postanowienia i nieustraszonej pogardy śmierci tylu w tem jednem okropnem dziele złączonych ludzi."
Podziw?!
Tak, niezawodnie. Uczucia tego doznawać będzie do końca czasów każdy, kto przejrzy opowiadanie Józefa Flawiusza.
Ale dla narodów jest coś znacznie więcej droższego od podziwu obcych — a to byt własny. I naród nie ma większego obowiązku nad ocalenie swego bytu.