lasy były zbyt bliskie i roje komarów stawały się coraz gęstsze.
Napróżno jednak już kilkakrotnie wzywałem mego małego towarzysza do powrotu. Po długiej zimie tutejszej króciutkie lato jest dla dzieci takim rajem, o którym u nas chyba tylko dzieci największych nędzarzy, zmuszonych z braku wszelakiej odzieży przesiadywać całą zimę w zamknięciu, mogą mieć jakie takie pojęcie. Jakie takie tylko, gdyż i nasza zima łagodna, choć przelotnie, choć na krótko, nawet bosonogiego dzieciaka na świat boży wypuszcza, a przyroda cała nie zamiera tak głęboko, śnieg nie okrywa wszystkiego tak starannie swym całunem śmiertelnym.
To też radość dzieci z lata krótkiego jest tutaj nieopisaną. Dziwy przyrody są dla nich tak wielkie i tak nieznane! Każde źdźbło trawy, każdy kwiatuszek — tak piękne, tak cudowne! Nawet widok wód płynących jest dla nich niezwykłym, a kamyki, obficie przez potężne wody na brzegi wyrzucane, lśnią w źrenicach, rozbiegających się wśród tych skarbów zaczarowanych, bajecznych...
I mój więc syn mały nie tylko nie mógł być wyjątkiem, ale przeciwnie, słysząc w czasie długiej, nieskończonej zimy, ciągłe opowiadania o przyrodzie tej ziemi ojczystej, której mu widzieć los dotąd nie pozwolił, rwał się do cudów nieznanych z tem większą ciekawością, spotykał je z tem większym zachwytem. Próżnemi więc były wszystkie moje nawoływania.
Już wszystkie, jakie tylko posiadał, kieszenie wypełnione były „prześlicznymi“ kamykami, gałęź brzozowa była dawno porzucona, a obie rączyny z trudnością obejmowały pęki traw i kwiatów „coraz śliczniejszych“. A kamienisty brzeg lśnił coraz cudowniejszemi barwami, a puszysty zielony kobierzec, rozpostarty tuż za kamienistą ławą, nęcił coraz większemi dziwami. — Więc chłopczyna biegał, jak motyl, to rozgrzebując misternie poszlifowane kamyki, to tonąc wśród bujnej zieleni dziwnej roślinności tutejszej — bujnej i barwnej, bujniejszej i barwniejszej, niż u nas, ale zupełnie pozbawionej tych przedziwnych zapachów, które, działając już nie na zmysł widzenia, zda się, głębiej przenikają w istność naszą — ni to żywa dusza natury — łączą się i zlewają z naszą duszą.
A roślinność dalekiej Syberyi, nie wiem, czy to wskutek wielkiego kontrastu, gdy po długiej zimie oko, zmęczone oślepiającą białością śniegu, z rozkoszą spoczywa na barwach odmiennych, czy to wskutek niezwykle szybkiego wzrostu, posiada jakąś szczególniejszą, nieopisaną świeżość barw, z którą tylko najwcześniejsze, wiosenne barwy naszej roślinności mogą iść o lepsze.
Można więc sobie wyobrazić, jak pysznym jest tu widok niezmierzonych kobierców przeczystej, niepokalanej zie-