Przejdź do zawartości

Strona:Świat R. I Nr 15 page 4 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leni, gdy ją jeszcze barwy kwieciste ozdobią. Są to cuda prawdziwe.
Ale są to cuda zimne, bezduszne. I są one dziwnie do ludzi tutejszych podobne; ludzi silnych, wytrzymałych, przedsiębiorczych, rozumnych — ale zimnych, surowych, jakby pozbawionych najistotniejszej cechy człowieczeństwa — łagodnej, głębokiej duszy ludzkiej.


Cóż więc dziwnego, że zmęczony ciągłem opędzaniem siebie i malca swego od coraz natrętniejszej, coraz dokuczliwszej plagi powietrznej, w miarę gęstnienia rojów nieuchwytnych, coraz gwałtowniej spadać zacząłem z wyżyn obserwacyi piękna, przelotnie ujrzanego, w sferę rzeczywistości męczącej. Pomimo wszystkich mych wysiłków wielkie bąble na twarzyczce wesołej, radosnej, na rękach, ciągle zajętych i szyi dziecka zlewały się już w jedną całość, na którą patrzeć i obcemu byłoby przykro, a cóż dopiero ojcu. — Im więc bardziej rozbawiało się dziecko, tembardziej smutniałem, tem cięższe myśli opanowywać mnie zaczęły. Czy ujrzy on kiedy ziemię inną, czy też pozostanie nazawsze na tej ziemi surowej i może zaginie w niej na wieki, starty, zdeptany przez tę przyrodę okrutną, przez tych ludzi bezdusznych? Czy nie upodobni się wreszcie do swego środowiska strasznego?...
I choć krzepiłem się, jak mogłem i umiałem, coraz słabszą stawała się moja wola. I wtedy gdy zachwyt i radość dziecka doszły do szczytu i otoczone rojami komarów, opróżniając na nowo wszystkie swoje kieszenie, aby po długiem przebieraniu włożyć na miejsce „brzydszych“ nowe „ładniejsze“ kamyki, nie czuło i nie widziało ono obsiadających je rojów, ja coraz usilniej pracując nad spędzaniem zeń chmary krwiożerczej, poczułem wreszcie ból ostry, dotkliwy, i po twarzy popłynęły mi łzy gorące...


...Gdy jednak po chwili, nie dawszy zapewne zwykłej, natychmiastowej odpowiedzi na ciągłe szczebiotania, poczułem na sobie badawcze, zaniepokojone spojrzenie swego wraźliwego towarzysza, już mogłem ukryć stan, w którym tylko co się znajdowałem. Łzy były otarte, gałęź pracowała ze zdwojoną energją, a wewnątrz chłonąłem w siebie przedziwny balsam słów poety.
I chociaż wszystko to bardzo krótko trwało, przerwało jednak moje nawoływania do powrotu i zanim, zajęty swym stanem, zdążyłem całkowicie wrócić na ziemię i powtórzyć znowu swe wezwanie, dziecko, zaciekawione czemś nowem, czego ja jeszcze dostrzedz nie mogłem, popędziło brzegiem dalej i na teraz dalej, niż zwykle.
Nie bez uczucia głębszego wewnętrznego zadowolenia, żem nie zatruł swemu malutkiemu towarzyszowi wesela tak szcze-

OSZAR »