Do dziś dźwięczy mi w uszach opowiadanie jakiegoś ex-urzędnika o tem, jak w czasie sprawowania przezeń obowiązków Isprawnika[1] w W., przysłano doń „jakiegoś jegomościa" z rozkazem osiedlenia go w Zaszywersku.
— Miasto Zaszywersk, braciszku mój — mówił ex-isprawnik — istnieje. Nawet na bardzo małych mapach Syberyi, na wielkiej białej szmacie z prawej strony, każdy z łatwością odnajdzie Zaszywersk, a jeżeli pamięta geografię szkolną, to przypomni sobie, że zowie się ono „zasztatnyj gorod Zaszywersk". Zostać „za sztatem“ znaczy spaść z etatu, dostać dymisyę; względem miast jednak oznacza, że jest to miasto niepowiatowe, pobytem władz administracyjnych niezaszczycone, jednem słowem, jak gdyby w pełnieniu swych funkcyi należytego miasta częściowo zawieszone. W danym właśnie razie nazwa ta była odpowiednią, gdyż miasto Zaszywersk istnieje, ale tylko w fantazyi kartografów i podręczników, w rzeczywistości zaś nie istnieje ono wcale, nie istnieje tak dalece, że na miejscu, gdzie na mapie oznaczają Zaszywersk, niema ani jednego domu, ani jednej jurty, ani jednego mieszkańca.
Kiedym przeczytał rozkaz, oczom wierzyć nie chciałem i chociaż byłem naczczo, myślałem, że mi się w oczach mieni.
Zawołałem drugiego urzędnika i owo dziwne rozporządzenie dałem mu do przeczytania. Stary to był wyga kancelaryjny, ale gdy przeczytał, papier wypadł mu z ręki.
— Dokąd? — pytałem go tedy.
— Do Zaszywerska.
Spojrzeliśmy po sobie. Przeskrobał widać paniczyk niemało! A on stoi, patrzy i słucha, i naturalnie nic nie rozumie. Chłop ładny, ale ponury i hardy widać.
Pytam się go o to i owo, czy mu czego nie potrzeba i jeszcze tam o coś, ale on tylko „tak — nie, tak — nie" w kółko mi powtarza. Ehe, bratku, poczekaj-że trochę, wkrótce zaśpiewasz mi inaczej!
Żywo kazałem podać trzy trójki. Na jednej on z kozakami, na drugiej ja ze starym kozakiem, pamiętającym, gdzie to miał być ów Zaszywersk, na trzeciej prowizya i w drogę! Pierwszego dnia jechaliśmy, nie nocując, dobę całą, bo były jeszcze stacye i zmieniając konie, ujechaliśmy wiorst przeszło 200. Na drugi i trzeci dzień jechaliśmy, mając z sobą dwie trójki zapasowe, z noclegami w pustych „powarniach"[2] i przez dwie doby ujechaliśmy też wiorst więcej niż półtorasta, ale już nigdzie duszy ludzkiej nie spotykając.
Ckliwo mu się widać zrobiło, bo i zagadywać mnie zaczął potrochu, na ostatnim noclegu zaczął nawet wypytywać o życie w Zaszywersku, ile tam mieszkańców, jak miasto wygląda, czy znajdzie tam jakie zajęcie, może lekcye u kogo, ale teraz ja na jego nutę śpiewać musiałem: tak? — tak; nie? — nie — odpowiadając.
Na czwarty dzień nad rankiem wjechaliśmy na pole lodowe, a właściwie na lodowiec na rozległej równinie, gdyż i latem lód tu nigdy całkowicie nie ginie. Ujechaliśmy wiorst z dziesięć po owym lodzie i stary kozak wskazał mi wreszcie miejsce, gdzie kiedyś, przed laty sześćdziesięciu, znajdowało się pięć jurt, które zasztatnem miastem Zaszywerskiem komuś nazwać się spodobało.
— Stój! — zawołałem. — Zdejmujcie rzeczy, a pan niech wysiada. Przyjechaliśmy na miejsce...
— Tu jest miasto Zaszywersk...
Naturalnie nie odrazu zrozumiał; wytrzeszczył oczy: myślał, że to żarty, albo żem zwaryował wreszcie; musiałem tłomaczyć, objaśniać... zrozumiał... Ex-isprawnik zaśmiał się sucho.
— Dasz mi wiarę, czy nie — ciągnął on znowu dalej — ale, ot: krzyż święty ci kładę — i żegnał się sążniście, chyląc ku obrazom — oczy słupem mu stanęły... a szczęki zalatały, jak ci i w febrze nie zalatają... historya!...
— I tu dopiero ja, stary służaka, uderzyłem się w czoło: i dureń-że ja, dureń! Wtedy dopiero zrozumiałem wszystko. Z hardego panicza i śladu nie zostało; zmiękł mi jak wosk, a spokorniał?... Jedwabny!
— Na rany Chrystusa! — woła, ręce do mnie wyciągając — jeżeli Boga masz w sercu... przecieżem nie na śmierć skazany, boć i wina moja niewielka; tylko stawiłem się hardo...
— Aaa! — powiadam — hardość jest grzechem wielkim.
— I uwierzysz, czy nie uwierzysz — ciągnął dalej ex-isprawnik — ale krzyż ci święty po raz drugi kładę, zapłakał, jak dziecko, gdym mu powiedział, że go do najbliższej jurty jakuckiej, 30 wiorst od zasztatnego miasta Zaszywerska odległej, odwiozę i klnę ci się po raz trzeci — płakał z radości... Chociaż i w tej jurcie nie o wiele lepiej mu było... I nie upłynęło pół roku, gdym odebrał wiadomość o jego śmierci...
∗ ∗
∗ |
Zrozumiecie teraz łatwo, szanowni czytelnicy, jak gorączkowo uchwyciliśmy wiadomość o przyjeździe człowieka, który gdzieś na skraju świata, ale w warunkach zupełnie go od tego świata odcinających, całe trzy długie lata musiał wyżyć i jak wieść niosła, zdrów na ciele i duszy, znowu do świata tego powracał. My wszyscy, mieszkający w X., częściowo w warunkach podobnych znajdowaliśmy się, wszyscy jednak wiedzieliśmy, że warunki naszego życia by-