A jako wieniec, tak się miłość jej zieleni,
A chocia wieniec zwiędnie, miłość się nie zmieni.
Nadobny sobie kwiat Wenus obrała,
Kiedyby jego krasa dłużej trwała;
Lecz, co zakwitnie, jako słońce wznidzie,
To zasię spadnie, ledwie wieczór przydzie.
Rwi, panno! różą za nowego kwiata,
A pomni, że tak bieżą twoje lata.
Nienagorzej tego Bóg oddzielił, któremu
Nie dawszy państwa, nie dał, by zajźrzał drugiemu,
Ale dał taki umysł, że na swem przestawa,
A dla lepszego mienia w trudność się nie wdawa.
Ów się w dziale mem zdaniem dał oszukać marnie,
Co nigdy syt nie będzie, chocia zewsząd garnie.
Nie znam się ku tym łupom; ktoli to szalony
W Marsowym domu przybił ten dar niezdarzony?
Widzę całe szyszaki, tarcze nieskrwawione,
Widzę drzewa i groty nic nienaruszone.
Gore mi twarz przed wstydem, a pot przez mię bije:
Raczej gmach i łożnicę tem niechaj obije,
A mój kościół przyszlachci łupy skrwawionemi;
Srogi Mars rychlej się da ubłagać takiemi.
Nie frasuj sobie przyjacielu! głowy,
Chociaś zawiedzion omylnemi słowy;