Głód a praca miłość kazi,
A ostatek czas wyrazi.
Komu to więc nie pomoże,
Do powroza mieć się może.
Jako ogień a woda różno siebie chodzą,
Tak miłość a powaga nigdy się nie zgodzą.
Dobrzeby się nie kłaniać nieprzyjacielowi,
Ale tym sakiem[1] miłość już opłatnie[2] łowi.
A im się kto chce mężniej popisać w tej mierze,
Tem więcej śmiechu na się i błazeństwa bierze.
A przedsię abo musim porzucić ten statek,
Abo nam (to rzecz pewna) szaleć na ostatek.
Telefów rozum chwalę, i przy tem zostanę,
Bo ten, czem był postrzelon, temże goił ranę.
Jam przegrał, ja miłości! — tyś plac otrzymała,
Tyś mię prawie do zimnej wody już dognała.
Widzę swój błąd na oko i próżne nadzieje,
A przed wstydem i żalem serce prawie mdleje.
Ku temuś mię kresowi swem pochlebstwem wiodła,
Abyś mię czasu swego tak haniebnie zbodła.
Zbodłaś mię, a ten zastrzał twój nielutościwy
Mnie być pamiętny musi, pókim jeno żywy.
Acz i żywot w twych ręku; a jeśli litości!
Twej nademną nie będzie, jam zginął miłości!
Zginąłem, a łzy moje dokonać mię mają,
Które mi z oczu płynąć nigdy nie przestają.