w morę po rogach ulic i peristylach, nie zasługiwali w jego oczach na miano ludzi.
Nie odpowiadając też wcale ani na oklaski, ani na posyłane tu i owdzie od ust pocałunki, opowiadał Markowi sprawę Pedaniusza, drwiąc przytem ze zmienności ulicznej hałastry, która, nazajutrz po groźnem wzburzeniu, oklaskiwała Nerona, przejeżdżającego do świątyni Jowisza Statora. Lecz przed księgarnią Avirnusa kazał się zatrzymać i, wysiadłszy, zakupił ozdobny rękopism, który oddał Viniciuszowi.
— To podarek dla ciebie — rzekł.
— Dzięki! — odrzekł Viniciusz. Poczem, spojrzawszy na tytuł, zapytał:
— Satyricon? To coś nowego. Czyje to?
— Moje. Ale ja nie chcę iść śladem Ruffinusa, którego historyę miałem ci opowiedzieć, ani też śladem Fabriciusa Veienta, dlatego nikt o tem nie wie, ty zaś nikomu nie mów.
— A mówiłeś, że nie piszesz wierszy — rzekł Viniciusz, zaglądając do środka — tu zaś widzę prozę, gęsto nimi przeplataną.
— Jak będziesz czytał, zwróć uwagę na ucztę Trimalchiona. Co do wierszy — zbrzydły mi od czasu, jak Nero pisze epos. Viteliusz, widzisz, chcąc sobie ulżyć, używa pałeczki z kości słoniowej, którą zasuwa sobie w gardło: inni posługują się piórami flamingów, maczanemi w oliwie lub w odwarze macierzanki — ja zaś odczytuję poezye Nerona —
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 039.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.