to ostrożność dotknęła nawet nieco Petroniusza, albowiem, przy całym swym braku poczucia różnicy między złem a dobrem, nie był nigdy donosicielem, i można z nim było rozmawiać z zupełnem bezpieczeństwem. Zaczem zmienił znów rozmowę i począł wychwalać mieszkanie Plautiuszowe, oraz dobry smak panujący w domu.
— Stara to siedziba — odrzekł Plautiusz — w której nic nie zmieniłem od czasu, jakem ją odziedziczył.
Po odsunięciu kotary, dzielącej atrium od tablinum, dom otwarty był na przestrzał, tak że przez tablinum, przez następny peristyl i leżącą za nim salę, zwaną oecus, wzrok biegł aż do ogrodu, który widniał zdala jak jasny obraz, ujęty w ciemną ramę. Wesołe dziecinne śmiechy dolatywały stamtąd do atrium.
— Ach, wodzu — rzekł Petroniusz — pozwól nam posłuchać zblizka tego szczerego śmiechu, o który dziś tak trudno.
— Chętnie — odrzekł, powstając, Plautiusz. — To mój mały Aulus i Lygia bawią się w piłki. Ale, co do śmiechu, mniemam, Petroniuszu, że całe życie schodzi ci na nim.
— Życie jest śmiechu warte, więc się śmieję — odpowiedział Petroniusz — tu jednak śmiech brzmi inaczej.
— Petroniusz — dodał Viniciusz — nie śmieje się
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 045.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.