Niestety, on będzie sądził, że go już nie kocham. A ten list, moja droga, tam były słowa, które widzę wypisane ognistemi głoskami.
Słychać było nadjeżdżający powóz.
— A! — zawołała margrabina z rodzajem radości — przyjeżdża jawnie bez tajemnicy.
— Lord Grenville — zameldował lokaj.
Margrabiua[1] pozostała nieruchoma. Surowość była niemożebną wobec bladości i cierpienia wypisanego na twarzy lorda Grenville. Chociaż był on mocno dotknięty tém, że nie zastał Julii saméj, musiał przybrać pozory chłodu i obojętności. Ale dla tych dwóch kobiet wtajemniczonych w jego miłość sam dźwięk głosu i wyraz spojrzenia działał obezwładniająco. Margrabina i pani de Wimphen oniemiały prawie pod wrażeniem tak strasznéj boleści. Dźwięk głosu Artura sprawiał takie bicie serca pani d’Aiglemont, że nie mogła mu odpowiadać, ażeby nie zdradzić wpływu, jaki na nią wywierał. Lord Grenville nie śmiał patrzéć na Julią, tym sposobem pani de Wimphen sama prawie utrzymywała rozmowę bez żadnego zajęcia. Julia wzrokiem pełném wdzięczności dziękowała jéj za to. Wreszcie kochankowie nakazali milczenie swoim uczuciom i potrafili ograniczyć się warunkami światowych wymagań.
Wkrotce zameldowano pana de Wimphen; widząc go wchodzącego dwie przyjaciołki zamieniły spojrzenie i zrozumiały obie bez poprzedniego porozumienia nowe trudności położenia. Niepodobna było wtajemniczać pana de Wimphen w rozgrywający się dramat; a inaczéj Ludwika nie miała żadnego powodu pozostać u przyjaciółki. Gdy pani de Wimphen okrywała się szalem, Julia wstała, jakby chcąc jéj dopomódz, i powiedziała jéj pocichu.
— Będę odważną. Jeśli on przyszedł tutaj jawnie, czegoż się mam obawiać? Ale bez ciebie w pierwszéj chwili, widząc go tak zmienionym, byłabym przed nim uklękła.
— Arturze, nie byłeś mi posłuszny — wyrzekła drżącym głosem pani d’Aiglemont, powracając na dawne miejsce i siadając na kozetce, na któréj lord Grenville usiąść nie śmiał.
— Nie mogłem dłużéj wytrzymać, nie słysząc twego głosu, nie będąc przy tobie. Było-to waryactwo, szaleństwo. Nie jestem już panem siebie. Poznałem to, jestem zbyt słaby. Powinienem umrzéć. Ale umrzéć nie zobaczywszy cię wcale, nie usłyszawszy nawet szelestu twéj sukni, nie uczuwszy twych łez, cóż to za śmierć!
Chciał się szybko oddalić, ale przy tym gwałtownym ruchu pistolet wypadł mu z kieszeni. Margrabina spoglądała na tę broń wzrokiem nie zdradzającym już ani myśli ani namiętności. Lord Grenville podniósł pistolet i zdawał się bardzo rozgniewany wypadkiem, który mógł wyglądać na miłosną spekulacyą.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Margrabina.