Przejdź do zawartości

Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jéj najlżejszego kaprysu? — nie zastanawiała się nad tém. Już pochwycona prądem namiętności ta czarująca kobieta powiedziała sobie z fałszywą pewnością, pod którą często ukrywa się bojaźń: „O nie! ja pozostanę wierną temu, co umarł dla mnie“.
Pascal powiedział: „Wątpić o Bogu jest-to w Niego wierzyć.“ Można w ten sam sposób powtórzyć, iż kiedy kobieta myśli o obronie, już jest zgubioną. W dzień, w którym margrabina przyznała saméj sobie, że Vandenesse ją kocha, wahała się pomiędzy tysiącem sprzecznych uczuć. Odezwały się w niéj przesądy doświadczenia. Czyż byłaby szczęśliwa? czyż mogłaby znaléźć szczęście, łamiąc prawa, na których społeczeństwo słusznie lub niesłusznie oparło swoję moralność? Dotąd życie miało dla niéj same gorycze. Czyż mogły połączyć się trwale dwie istoty skrępowane więzami, jakie nakłada towarzystwo? A znowu, czyż szczęście mogło być okupione zbyt drogo? Czyż to szczęście tak silnie pożądane, którego pragnienie jest każdemu wrodzone, nie miało w końcu stać się jéj udziałem? Ciekawość jest zawsze naturalnym sprzymierzeńcem kochanka.
Wśród podobnych myśli nadszedł Vandenesse, a obecność jego rozproszyła widma przez rozsądek wywołane.
Jeśli takie są kolejne przeobrażenia, przez które przechodzi nawet gwałtowne uczucie pomiędzy młodym mężczyzną a kobietą trzydziestoletnią, nadchodzi jednak chwila, gdy wszystkie półcienie znikają, gdy rozumowania zlewają się z pragnieniem i są przez nie pochłonięte. Im dłuższy był opór, tém potężniejszy staje się głos uczucia. Tutaj więc kończy się to studyum obnażonéj natury, jeśli można zapożyczyć tego wyrazu od malarsstwa; bo powieść obecna raczéj tłómaczy niebezpieczeństwa i cały mechanizm miłości, niżeli miłość maluje w jéj pełni. Ale od téj chwili nagi szkielet codzień nabierał ciała i koloru, aż przywdział wreszcie cały wdzięk młodości, ożywił się jéj blaskiem, pięknością, ułudą uczuć i ponętą życia.
Karol znalazł panią d’Aiglemont zamyśloną, a gdy ją zapytał głosem, w którym drgały wszystkie słodkie czary serdecznego wyrazu: „Co pani jest?“ — ona nie była w stanie mu odpowiedziéć.
To pytanie świadczyło o doskonałéj harmonii serc, i margrabina przedziwnym instynktem niewieścim zrozumiała, że skarga lub zwrot do jéj nieszczęść stanowiły w téj chwili zachętę. Skoro każde jéj słowo miało swoje znaczenie dla nich obojga, była już blizką przyjaźni. Spojrzała w siebie jasno i umilkła, a jéj milczenie naśladowane zostało przez Karola.

— Jestem cierpiącą — wyrzekła wreszcie przerażona doniosłością chwili, w któréj spojrzenia zastępowałw[1] słowa i rozmawiały wyraźnie.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zastępowały.
OSZAR »