Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Banita 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym, lecz oko nie widzi, licho słyszy i dlatego ośmielam się słabemi zdolnościami memi wspierać twą mądrość. Saïd Abdulla przybyć może tej jeszcze nocy, a rzecz trzymaną być winna w najściślejszej tajemnicy, gdyż inaczej „biały“ pan miejsc tych dowie się i zamysły nasze zniszczy. Lakamba otrzymał glejt bezpieczeństwa dla swego gościa; Saïd Abdulla dziś tu będzie, okręt jego zarzucił kotwicę u ujścia rzeki.
Mówił ze spuszczonem w dół okiem i nie dostrzegł zbliżającej się cicho Aïszy, tak cicho, że i ślepy Omar szelestu lekkich jej kroków nie słyszał. Stanąwszy przed rozmawiającemi wpatrzyła się w nich wystraszonym wzrokiem, z wpół rozwartemi wargami, gotowa słowa swe dorzucić do narady, lecz ją powstrzymał wymowny i energiczny ruch ręki jednookiego dworaka.
— Aj! wa! — mówił gniewnie Omar — mam być echem słów twoich, chytry Babalatchi! doradzać im, swoim, by zawierzyli „białemu“? Stary jestem, ślepy! słaby! i mądrość moja zgasła...
— Zimno mi, — wstrząsł się po chwili i szeptem już niemal ciągnął:
— Słaby jestem, ślepy, a tamci, czarownic i szatana dzieci, przeklęte przeklętych siemię...
— Powiedzże mi przynajmniej, ty! wszystkowiedzący, — zwrócił się niecierpliwym ruchem do Babalatchi, ilu ich tu jest... „białych?“
— Dwóch, odrzekł szybko doradca, — i ci się wzajemnie zjedzą.
— A ilu ich jeszcze zostanie, zmartwychwstanie ilu, — pytał z gorzką ironją starzec?
Ale Babalatchi wpadał w ton proroczy, odpowiadając ogólnikami:

OSZAR »