z pustym gołębnikiem i psią budą, zamknięte wysokim parkanem i ogromną kłódką przy bramie. Tu na drzewach takie owoce, jakich nigdy w życiu nigdzie potem nie widziałem, a mama z koszyczkiem chodzi pomiędzy grządkami i zbiera pyszny agrest albo zrywa śliwki. Stoję przy niej i czasem — prawie nieumyślnie — ściągam słodką jagodę i staram się zjeść ją nieznacznie.
To znów minęło lato, wicher i zimno na świecie, drzewa straciły liście, stoją nagie, a w bawialnym pokoju płonie ogień na kominku, i mama tańczy ze mną, póki jej sił nie zabraknie.
Potem pada na krzesło tak strasznie zmęczona, że nie może oddychać, a ja patrzę na nią, i widzę, że jest śliczna, i wiem, że się z tego cieszy. Rozsypały jej się śliczne złote włosy, bawi się niemi i zwija je w palcach.
Takie są najwcześniejsze moje wspomnienia. Nie pamiętam, kiedy zacząłem się uczyć, lecz przypominam sobie potem lekcje z mamą, które były bardzo przyjemne, ponieważ czytaliśmy bardzo ciekawe książki. Nie wiem, czy dobrze się uczyłem, ale mama miała zawsze twarz łagodną i nie gniewała się nigdy.
Była zresztą tak dobra, że nie mogę nawet wyobrazić jej sobie rozgniewaną.
Oboje baliśmy się trochę Peggotty i zwykle ulegaliśmy jej żądaniom. Widzę teraz i rozumiem, że była nietylko moją, ale naszą opiekunką, i przywykliśmy jej słuchać.
Był wieczór i już późno. W bawialnym pokoju siedziałem sam z Peggotty i czytałem jej o krokodylach. Musiały to być rzeczy bardzo zajmujące, gdyż pamiętam, że słuchała mię z dziwną uwagą, czoło miała zmarszczone, brwi zsunięte i twarz pochmurną, a oczy tak daleko gdzieś wpatrzone, jakgdyby tam w przestrzeni widziały straszliwego krokodyla.
Od niejakiego czasu mama wychodziła dość często wieczorami do znajomych, i widziałem, że Peggotty nie jest
Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 015.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.