I zdzieram szatę mgły srebrnej z błękitu,
Gdzie duchom przyszłości droga...
I przyoblekam monarszą purpurę
Z rubinowej łuny świtu...
I patrzę twarzą w twarz Boga —
Ja, prawodawca, wódz ludu!
Oto zmącone wichrem pyły blade
Wstają ponad moją głową
I lekkim wiążą się ruchem
W girlandę szarańczy płową,
Którą ja na czoło kładę...
Oto laska moja trzyma
Zawieszone serca bicie
U króla — i niewolnika...
Oto pod memi oczyma
W krew się mienią zdroje wodne...[1]
Oto jasność dzienna znika...
Straszliwe wstają ciemności,
Słońce gasi tajemnicza
Noc, ludu przestrachem blada...
Na przerażone oblicza,
Jak szrony, biały trąd pada...
Oto ćmy hufiec skrzydlaty
Powstaje z mojego tchnienia...
Czerwony Anioł zatraty
Idzie po najdroższe życie...
Wskróś murów, co strzegą miasta,
Wieje śmierci chusta czarna...
Przed progiem rzuca niewiasta
Zasypane zbożem ziarna...
Cieszą się matki niepłodne:
Oto giną pierworodne...
Niema litości,
Ni przebaczenia!...
- ↑ Plagi egipskie (z Mojż. rozdz. 7—12).