Czy wskróś przez słońce, jakoby do Boga,
Czy wskróś przez ziemię, jakby do mogiły?
Ja tylko czuję, że on gdzieś istnieje! —
Jak żeglarz, kiedy odwagę utraca,
Na brzeg daleki, co w mgłach gdzieś sinieje,
Gasnące oczy obraca
I jak rozbitek w uniesionym kwiecie
Zgaduje blizkość ziemi i zbawienia,
Tak ja o naszym tym błękitnym świecie
Marzę z jednego słówka i spojrzenia!
Gdy na twych piersiach, cicho tuląc głowę,
Śnię przyszłych świtów odblaski różowe,
Gdy myśl się twoja z moją myślą splata,
Wiem, że ta chwilka jest z »naszego świata!«
Dusza mi wtedy cała błękitnieje,
Jakby w niej gwiazdę rozpalił kto złotą...
I znowu płonie nadziemską tęsknotą —
I znowu wierzy i znów ma nadzieję!
Na ustach gasną żary słów tej ziemi,
Myśl się prześwietla blaskami miesiąca...
W ramionach twoich, cicha, dumająca,
Oczu twych szukam oczyma smutnemi...
I wiem, że nie stąd rodem my oboje,
Że zgiełk ten próżny, który nas dolata,
Namiętne drobnych celów niepokoje,
Walki nędz pełne — nie z »naszego świata!«
Lecz, gdy ta chwilka przebłyśnie nad głową,
My, jakby z raju wygnani na nowo,
Na ustach nosim ziemi czcze uśmiechy
I łzy jej w oczach — i w sercach jej grzechy!
Ach, kiedyż, kiedyż, wolni, jak dwa duchy,
Żądz tych i pragnień zerwiemy łańcuchy?...
I wyzwoleni będziem od serc bicia
I od rumieńców nagłych i — od życia?
Idziemy smutni, idziemy znużeni
Przez państwo ognia i bólów i cieni,
I tylko cicha tęsknota paląca
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 042.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.