Jeżeliś cieniem, rozwiej się przedemną,
Niech nie wyciągam do Ciebie daremno
Ramion z wieczystą tęsknotą!
Niechaj pożary nie trawią mi ducha,
Gdy noc ta cicha, milcząca i głucha
Pochodnię rozpala złotą.
Wstań w blaskach słońca, lub wróć się do rdzenia
Wiecznych tajemnic! Niech mego pragnienia
Nie drażnią zdroje zwodnicze!
Czemu, jeżeli poznać Cię nie mogę,
Olbrzymia maro, zachodzisz mi drogę,
Zakryte mając oblicze?
Czem jesteś, powiedz, czem jesteś w swej treści?
Czy Ciebie duchy zrodziły w boleści,
Jak matka rodzi swe dziecię?
Czy nieujęte i mgliste Twe ciało
Z tęsknot, z pożądań, z pragnienia powstało,
Z łez tych, co płyną na świecie?
Czyś Ty jest złotej jasności odbicie
Od smutnych źrenic, utkwionych w błękicie,
Jak słońce drżące w łzach rosy?
Czy z oceanów podniosłeś się tchnienia,
Wielki, a mglisty, jak senne marzenia,
Aby zapełnić niebiosy?
Czyś powstał z burzą, co gromy swojemi
Wstrząsała zręby tracącej dech ziemi,
Ciskając globy w odmęty?
Czy imię Twoje zostało nazwanem,
Gdy człowiek kornem uderzył kolanem
Przed zgrozą, wołając: »święty!«
Czy cień Twój wtedy opadał na światy,
Gdy trysły z pąków wiosennych róż kwiaty,
I pierwsze tchnienie miłości,
Gdy pierś, wezbrana rozkoszą bez końca,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 047.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
II.