Spocznij, ludu spracowany,
Przyjdzie, przyjdzie skon!
Pójdę ja, pójdę drogą daleką,
Po górach wichrem, po niźnach rzeką,
Po chatach pieśnią, po polach ciszą,
Gdzie się na roli zboża kołyszą.
Pójdę ja, pójdę szumem po boru,
Jasnością we dnie, cieniem z wieczoru;
Po łąkach pójdę przędzą pajęczą,
W pogodę zorzą, po deszczu tęczą...
Pójdę ja, pójdę po miastach onych,
Co stoją w potu kroplach czerwonych,
I jako szare, znajome ptaszę,
Oblecę każde nędzne poddasze...
Po sercach pójdę snami cichemi,
Po myślach gwiazdą, co w dali mruga...
I tak po całej obejdę ziemi,
Jako szeroka i jako długa...
I łzy pozbieram, jak gorzką rosę,
I w obu dłoniach pełnych poniosę
Do tych dalekich świtu promieni,
Co się to od nich wschód rankiem mieni.
Może mnie dojrzy przyszłych dni słońce,
Nad mogiłami w dali wschodzące;
Może wypije łzy jasność cicha
Z rąk mych, jak rosę z kwiatów kielicha!