— Stój! słyszę nutę znajomej piosenki...
Nie! to las szumi, to drzewa!
Księżyc przyszedł u stóp mych obalić te skały
Długim i przejrzystym cieniem,
I ściąć w srebro lecące wód żywych kryształy
I świecić ziemi — spojrzeniem.
W alabastry zaklęte spłonęły gór grzbiety
W cichej miesięcznej poświacie;
I wstała noc w piękności swojej majestacie
I wzięła lutnię poety —
I na duszy mej strunach naciągniętych grała
Pieśń wielkości i swobody;
I słuchały jej lasy milczące i wody,
I wielką była jej chwała.
A na królewskim płaszczu śpiewającej nocy,
Nakształt wielkiej czarnej chmury,
Rozciągnął skrzydła swoje duch wieku ponury,
Co ziemię trzyma w swej mocy.
I wziął mnie — i postawił mnie na góry szczycie,
A góra była wyniosła,
Stopami w las odwieczny, pełny mroków, wrosła,
A czołem stała w błękicie.
I rzekł mi duch: »Czy widzisz ten zamek w dolinie,
Z jasnych kryształów ulany?
Strumień pereł w parowie brzęczy tam i płynie,
A złotym kłosem drżą łany.
Ja ciebie tym strumieniem i zamkiem obdarzę,
Lecz śpiewaj mi pieśń wesołą«.
I rzekłam: »A nędzarze, panie? a nędzarze?« —
I spuścił duch chmurne czoło.
I na skrzydła mnie swoje wziąwszy, nad świątynię
Uniósł mnie duch marmurową