On, co sam morze kołysał w ramionach,
Ucząc je hymnu wichrów i wybuchów,
Co pulsy życia zamknął w pierś granitu
I moc istnienia zrównał — z żądzą bytu.
Bo nie o takich marzył on mogiłach,
Co rosną zwolna, zimne i milczące...
On, co rozbija światy w złotych pyłach
I potrąceniem stopy gasi słońce
I jednem tchnieniem ścina w globu żyłach
Płomiennych żarów obiegi tętniące
I puszcze wali przy piorunów biciu
I wielkiej śmierci chce — po wielkiem życiu.
Poco śpiewać? Poco targać smutnie
Struny, które ozwać się nie mogą?
Idź, poeto! strzaskaj swoją lutnię!
Porzuć szczęty nad rozstajną drogą...
Niech ptak polny śpiewa na tej ziemi,
Niechaj wichry zawodzą tu w nocy,
A pieśniarze niechaj chodzą niemi,
Rozbrojeni z czarodziejskiej mocy.
Niech odmieńce wśród życia biesiady
Dla wesela swoją lirę stroją,
Jak z wyrwanem żądłem liche gady,
Co się w tańcu za piszczałką roją...[1]
Ich to święto! Piersiami pełnemi
Niech okrzykną toast znikczemnienia;
- ↑ Znana sztuka indyjskich kuglarzy, którzy zmuszają węże adowite tańczyć przy grze piszczałki.