Tak brzoza, zasadzona przy wieśniaczej chacie,
Dźwięczy piosenką chaty i płacze jej łzami...
Gdyby nam tyle tylko do dnia było,
Żeby się znalazł głos, co świt obwieści,
Każdaby brzoza biała nad mogiłą,
Gdy w harfy swoje wiatrzane szeleści,
I każde ptaszę polneby wróżyło
Kres długiej nocy i długiej boleści
I każde ziarno pól naszych wschodzące
Byłoby hasłem, że idzie już słońce.
Ale do naszych przebudzeń i brzasków
Potrzeba czegoś więcej, niż hejnału;
Nam piorunowych trzeba drgnień i blasków
I gorejących puszcz trzeba zapału,
Kiedy wśród iskier walą się i trzasków,
I w samo serce trzeba nam postrzału,
Żeby nas podniósł z snu — i przetarł oczy
Bryzgiem krwi jasnej, gdy pierś nam ubroczy.
Cóż pieśń! Z skowronkiem idź budzić zbóż łany,
Smętny lirniku, gdy śpiewać ci wola...
Może tam wstanie wiatr jękiem przewiany,
Może z zadumy swej ruszą się pola,
Może się we mgłach podniosą kurhany,
Które tam niegdyś sypała niedola,
Może głaz na nich prędzej się poruszy
Niż my — żyjące trupy, bo bez — duszy!
O, czemuż dęby nasze starodawne
Nie od pioruna poległy w swej sile...
Czemu korony nie spadły im sławne
Na jakiejś wielkiej mogile!