Odchodzim smutni i patrzym po niebie,
Gdzie lecisz w zmierzchy zachodu, jak ptacy,
Jakbyśmy wiosny nie wzięli od ciebie
I głodni byli po zbóż twoich chlebie,
Po naszej pracy.
I tak się skarżym i tak nam sieroco
I takie smętne podnoszą się głosy,
Jakby nie było w twe ranki wstać po co,
Jakbyś nie dawał cichego snu nocą,
Ni gwiazd, ni rosy.
O, boś nie przyniósł tej żywej, tej wody,
Co martwe serca pobudza do bicia,
Boś nam nie przyniósł, o roku, pogody,
Co w piękny owoc zamienia kwiat młody,
Siły — ni życia!
Dziś w nowe brzaski i w nowych dni zorze
Bez uniesienia patrzymy i wiary.
I cóż — pytamy — ten rok przynieść może
Tym, co w swej doli rozbitej amforze
Kwas niosą stary?
Nie przeto jednak zapieram cię w pieśni,
O złota jutrznio nad ziemią żałoby!
Aleśmy słabi, znużeni, boleśni,
Ale nam duchy przetrawia rdza pleśni,
Wrastamy w groby.
Niechaj więc spojrzy na nas Bóg w błękicie
I niech przypomni, żeśmy także syny!
Niechaj nas ze snu przebudzi o świcie,
Niech piersiom serca, a sercom da życie,
A życiu — czyny!