I porwał mnie Pan i jak Ezechiela[1],
Obwiódł mnie polem pełnem suchych kości,
Które nie miały grobu ni mściciela.
I ustał we mnie duch od struchlałości,
A oczy moje w ogniach padły na nie
I obłąkały się wśród ich białości.
Lecz głos się pański stał, jak wichru wianie,
I rzekł: — Co mniemasz? Azaż ożyć mogą,
A być zaś w ciele? — Rzekłam: — Ty wiesz, Panie!
A wtem mi ziemia jęknęła pod nogą;
Więc wyciągnęłam ręce i tak w nocy
Stałam wśród pola tego z wielką trwogą.
A zasię rzekł mi Pan: — Starzy prorocy
Wzbudzali martwe ze snu słowa siłą.
Rzeknij, a obacz, czy jesteś w tej mocy. —
A we mnie nagle serce się rzuciło,
Całe zalane krwią, i rzekłam: — Panie!
Gdy wstaną, wszystkoż będzie tak, jak było?
Żadneż im inne nie wzejdzie zaranie
Nad to, które tu widzieli ze łzami?
Wżdyć ponad żywot ma być zmartwychwstanie!
A gdy Pan milczał: — Zmiłuj się nad nami —
Rzekłam — Albowiem wiek przeszedł i drugi
Już nadlatuje czarnemi piórami...
A te pomarłe, to były Twe sługi,
Które ufały Tobie, i nędzarze,
Co długo cierpiąc — czas żyli niedługi!
- ↑ Pror. Ezech. rozdz. 37.