Ty, jak czarodziej, budziłeś po drodze
Wieniec mar wdzięcznych, co groby oplata,
Sadzałeś na koń pachołki i wodze,
A chłopa brałeś w ramiona — jak brata.
Tyś nas nie rzucił w sieć pustych mamideł,
Ale żyć uczył i cierpieć na ziemi...
I byłeś wzlotem dla wielu tu skrzydeł,
Ty — najsilniejszy pomiędzy silnemi!
Stroskane oczy i niepocieszone
Będą się teraz obracać w błękity,
Gdy wyjdą pługi na łany zroszone
I nie obaczą — gdzie lemiesz twój wbity...
A tak zostanie to między żywemi
Miejsce — po tobie umarłym — nie wzięte...
I pokoleniom, co przejdą po ziemi,
Jak praojcowskie — tak drogie a święte.
Rozjęczał się, rozkołysał na Wawelu spiż...
W ziemi krzyżów przybył jeszcze jeden czarny krzyż.
Jeszcze jeden wzniósł ramiona nad smętną dziedziną,
Gdzie mniej coraz blasków słońca, a chmury wciąż płyną.
Z dróg tułaczych, z krwawych ścieżek oto wraca już
Ten, co z nami brał w pierś gromy wszystkich naszych burz!
Wraca oto uciszony oną wielką ciszą,
Którą duchy praojcowe synów swych kołyszą.
Już otarty z jego czoła bożych rabów[1] znój,
Dobiegł mety biegu swego, przebojował bój;
- ↑ Rab (z jęz. starosłow. przez ros.) — sługa (por. pa-robek).