Z siłą niepowstrzymaną w ziemię się wkorzenia
I nie wątpi o życiu w tym swoim pogrzebie.
Ty tam, gdzie cię nie sięgną wichrów mocnych gwałty,
Gdzie nawet twa nadzieja w tajemnicy tonie,
Przędziesz skrycie swe barwy i urabiasz kształty
I zwinięty sam w sobie gromadzisz swe wonie,
Aż przyjdzie i dla ciebie świt, a gdy zapłonie,
Wpośród gminu traw wstaniesz po pracy swej cichéj
I otworzysz ku słońcu wiosenne kielichy,
Cały jeszcze w łzach znoju, ale już w koronie.
W jutrzennych łunach cała,
Wśród czarnych sosen wieńca,
Czeka konwalja biała
Na swego oblubieńca.
Las spłonął — w ogniach drżąca
Na trawach rosa stoi;
Wychodzi promień słońca,
Królewicz w jasnej zbroi.
»Czekaj tu na mnie mało,
O biały ty mój kwiecie,
Bo jeszcze dość zostało
Nocy na bożym świecie.
Złocisty miecz podniosę
Nad ziemią tą zaćmioną,
Potem pić przyjdę rosę
Na białe twoje łono«.
Nad lasem chmura stoi,
Z zachodu idą burze...
Królewicz w złotej zbroi
Poszedł — i zagasł w chmurze.
»Dalekoż mi, daleko,
Słoneczko me, do ciebie!