Już zimne rosy cieką,
Już idzie noc po niebie!«
We łzach srebrzystych cała,
Wśród czarnych sosen wieńca,
Czeka konwalja biała
Swojego oblubieńca.
Choćbyś najbledszą była, zawsze płoniesz żarem
I z głębi śniegów twoich kolory różane
Wydajesz, jako tchnienie ogniem malowane,
O różo!
A kto ciebie w dłoń weźmie, by poić się czarem
Chłodnym białości twojej, i zbliży do twarzy,
Uczuje płomień, który w łonie twem się żarzy
Tajemnie.
Tak ja — choć stoję cicha, źrenicą przyćmioną
Patrząc na to bezbarwne życie świata, które
Z zapaśników swych ściąga królewską purpurę
Zapału,
Ogniem mocnej nadziei piersi moje płoną,
A ludzie dobrej woli pod moją bladością
Odgadną, że tam gore to, co jest przyszłością
Narodu.
Darmo mi główkę tulisz z pieszczotą,
Darmo się pytasz, o czem ja myślę...
O czem ja myślę?... Hej! spytaj o to
Tej wody w Wiśle.
I spytaj wiatru, kiedy od morza
Leci a szumi wieśćmi staremi;