Wolniej, to znów się chyżej kładł,
Ledwo znaczony w biegu,
I słońcem płonął, cieniem bladł
Na suchym, świeżym śniegu...
Nie rwał go żaden rów, ni płot,
A choć mi widna chata,
Na czole miałem zimny pot,
Jakbym biegł długie lata...
I zdjął mnie smutek, zdjął mnie lęk,
Szał jakiś i zachwyty,
Na ustach miałem śmiech i jęk,
A w sercu ból niezbyty...
I chciałem paść i głową tłuc
O ziemię, tak jak dziecię,
I chciałem krzyczeć z całych płuc,
Lecz ciągle biegłem przecie!
Aż nagle ślad ten lekkich stóp
Przepadł, jak wichrem starty...
Spojrzałem — był przede mną grób,
Grób pusty i otwarty...
Nowe słonko w niebie stoi,
Nowe słonko, nowe lato,
Wyszedł na próg dziaduś siwy:
— Bóg cię trzymaj, moja chato!
I obrócił się na strony
I wyciągnął obie ręce,
Błogosławił krzywym płotom,
Krzywym płotom i studzience.