Ledwie ci mogę rzucić znak,
Że czuję blask twój złoty,
Co mi osusza z oczu łzy,
A z czoła znojne poty.
Lecz wkrótce przyjdzie i mój czas:
Żar ducha już wydyszę,
Dopełnię pracy, skończę bój,
Zapadnę w chłodną ciszę.
Od głośnych życia wolna wrzaw,
Od znojnych skwarów słońca,
Otworzę oczy na twój blask
W noc ciemną i bez końca.
Ty prawić zaczniesz cudną baśń,
Wieczności baśń tęczową;
Ja słuchać będę cię bez tchu,
Z złożoną na wznak głową.
A życie przejdzie mimo nas,
Nie wiedząc zgoła o tem,
Że mi ostygłą grzejesz pierś
Spojrzeniem swojem złotem.
I tak po zorzę i po świt,
Trzymając srebrną wartę,
Ronić swój będziesz cichy blask
Na oczy me otwarte.
W cichej komnacie pada mrok,
Zachodu mrok perłowy,
Ostatnie blaski sieje dzień
Na czarnych lasów głowy.