Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 3 186.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeśliśmy kiedyś ze sobą mówili,
To obojętnie i zimno i mało
I tak, jak mówią na drożnej krawędzi
Przelotne ptaki, gdy wicher je pędzi.

Ale w powietrzu, z którego twe usta
Brały swój oddech, zostało się drżenie...
I już ta przestrzeń nie była mi pusta,
Bo w niej utkwiło to nasze milczenie
I niosły się w niej, jako kwietne puchy,
Niewymówionych słów dźwięki i duchy.

Dziś w tej muzyce zasłuchana stoję
Nawpół radośnie, a nawpół boleśnie...
Znam każdy ton jej, lecz złożyć się boję
Z tonów tych strofy, akordy i pieśnie.
Lecz gdy się w sobie ukoję, uciszę,
Strofy te czuję i pieśni te słyszę.

Tak harfa, stojąc w samotnej ustroni
Z pełnemi struny miłosnej tęsknoty,
Nagle się sama wśród ciszy rozdzwoni
I wyda z siebie głos i akord złoty.
A choć jej promień nie trąci miesiąca,
Srebrnymi szmery jest cała drgająca.



III.

............
Ty i wieczór letni, cichy,
W jeden mi się zwiewa cień...
Piją rosę róż kielichy,
Co omdlały w skwarny dzień.

W długiej, mrocznej gdzieś alei
Widzę zdala drogi cień...
Piją rosę róż kielichy,
Co omdlały w skwarny dzień.


OSZAR »