Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 4 034.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

By nie dotknąć się szaty, co ciebie okrywa.
Pustka cię otoczyła nad hańbę zelżywa...

Jeden z siedzących wyżej schylił czaszkę łysą
I czoło naznaczone w poprzek grubą rysą,
Oczy w dłoń schował; palce kościste i twarde
Tłoczą wstecz, w głąb źrenicy łzy, wstyd, czy pogardę.

Szmer i ruch idzie izbą; zwrócone w bok głowy
Spojrzeniem się tłómaczą i dzielą — nie słowy:
Co raz to skośnym ogniem odstrzeli powieka...
Duchy wiszą na ustach jednego człowieka.

Przed ławami mąż stoi, mąż pięknej postaci.
On jeden wpośród zboru pogody nie traci
I ku ławom gest czyniąc pieszczoną swą dłonią,
Mówi... Jak jasne perły, tak słowa się gonią.

Mówi... Każde z słów jego na złota kłaść wagę...
Cycero! — Kto mu przeciw stanąć ma odwagę? —
Mówi: — »Państwo... vis... virtus... Roma...[1] stara cnota...«
Głos dźwięczniejszy od spiżu, a twardszy od młota.

Promień słońca upada i przed nim się ściele...
Mówi... Prawo... lud... spokój... współobywatele...
— Wielkie słowa, powagi niezłomnej i siły!
Na szerokie mu czoło wyszły grube żyły.

Zawiesza głos i słucha, jak echo się niesie,
Odbite na portyku, skróś po kolumn lesie,
Jak trąca w kapitele i cichnie i ginie
W szepcie liści akantu:[2] »Śmierć... śmierć Katylinie!«
............


  1. Vis — virtus — Roma — »siła, męstwo, Rzym«.
  2. Rzeźbiony liść akantu zdobił głowicę koryncką.
OSZAR »