Już różanemi uśmiechy różane
I jak jagoda, do słonka podane...
Paweł leśniczył w borach. Przez dzień cały
Z kniei, od granic, na czuj duch[1] szły strzały,
A nocą ledwie przyśnie, jużci rwie się
I chrusty pali i huka po lesie.
A jak zuzula[2] hukał... a całował!...
Jezu ty Chryste, jak on mnie miłował!
............
............
Aż raz, w południe, pod Zielone Święta,
Cichość się wielka po boru obwiodła.
Wyjrzę ja z progu, aż ci owinięta
W lekuchne chusty, wysoka, jak jodła,
Osoba z wiatrem płynie, z jasną kosą
Spartą o ramię, jako chłopi niosą
Na kosowicę...[3]
...A bór w onej dobie
Czarny był jeszcze na późne podwiośnie.
A taka widność była w tej osobie,
Że wskróś niej mogłeś liczyć wszystkie sośnie...[4]
I tylko rąbek powlekał się długi
Po pniach, jak opar, co idzie ze strugi...
Strach raną zatrzasnął zimny. Sięgnę czoła,
Niby się żegnać, niby do pacierza,
A tu mnie w tył coś ciągnie, coś mnie woła,
Aż się dzieciątka płacz rzucił z alkierza...[5]
Więc biegłam tulić piersią ów płacz wielki,
Lecz w piersi mleka nie było kropelki.
............
............
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 236.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.