Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 244.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzie lecą owi powietrzni tułacze,
Rzucając ziemi jęk taki i płacze?...«
Jeszczem to mówił, gdy nagle nademną
Dziwnie się cicho zrobiło i ciemno,
A ucisk taki w powietrzu był całem
Że mi głos omdlał, zgasł, a idąc, drżałem.
Więc rzekła smętna moja przewodnica:
— »Oto nie możesz wytrzymać bez lęku
Czerwonych cieniów martwego księżyca
I bicia skrzydeł i jednego jęku
Ptaków lecących...«
A mówiąc tak, stała,
Zwrócona ku mnie litośnie i w twarzy
Ciszę uśpionych harf słowiczych miała,
I była, jak kwiat, gdy się w rosach waży,
I dość mu tylko powiewu, co wzdycha,
By łez perłami posypać z kielicha.
............
A już my wtenczas byli wśród zieleni
Lip rozkwieconych, z których pachły miody,
Już idąc śladem smętnej mojej ksieni,
W domostwo ciche wszedłem i w ogrody,
Gdzie spokój rozwiał swe pióra anielskie
Na serca czyste i na rzeczy sielskie.
Pod lipą niewiast gromadka zebrana
Gwarzyła, brzęcząc, by rój pszczelny w ulu.
Naraz — głos jeden pękł, jak struna szklana,
A w głosie taka była ostrość bólu,
Że oczy moje pobiegły, jak strzały,
Za krzykiem w górę — i w górze zostały.
Tam, na północy, jak złota głowica
Wyrzuconego w błękity sztyleta
I jako żagiew, co śmierć ją podsyca,
Trupią jasnością gorzała — kometa.
............
Więc oczy moje, jak dwie mewy drżące,
Spadły z powietrza pełne wielkiej trwogi,

OSZAR »