O urno! Jaka ty straszliwie cicha!
O, krzycz i wołaj, że zrobiono z ciebie
Rzecz zgrozy pełną, co ręce odpycha,
Rzecz okropniejszą od mogilnych lochów!
Że ta, co niegdyś po synów pogrzebie
W dom powracała z garścią białych prochów,
Była mniej trupią, niż ty, i mniej chmurną,
Ty, serc pękniętych pełna, krwawa urno!
A widząc mnie tak wzburzonym do głębi,
Jak mętna fala, gdy ją wicher tłucze,
— »Oto polecą, jak stado gołębi
I jak żórawi wędrujących klucze« —
Rzekła Beatryx i wielką tęsknotą
Nakryła czoło, niby chmurą złotą.
A pomilczawszy, rzekła: — »Ale onym
Ptakom jest dano do gniazd wracać z wiosną;
Ci zaś na piasku zostaną czerwonym
I pod błyskami komet kędyś posną,
I żadne słońce już ich nie obudzi...
Zaprawdę, Bóg ma w nienawiści ludzi!«
A wtem ją objął mrok, jak chusta mglista,
I szła tak, oczom moim zasłonięta,
Skargą tą ciemna, a łzami przejrzysta
I tą żałobą przeciw Bogu święta.
I bił cień od niej, z światłem na przemiany,
Jako gdy z nocą świt walczy różany.
A ja, żem wiedzieć chciał ich dalsze losy,
Tych dzieci, rzekłem: — »Kto czyni te żniwa?
Gdzie posieczone są zielone kłosy
I kto ten zagon w runi zaorywa?«
— Więc się zwróciła ku mnie i, spokojna
Jak śmierć, odrzekła dźwięcznym głosem: »Wojna«.