Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 250.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A Pani moja, która tam wraz ze mną
Stała, rzęsami nakrywszy źrenice,
Surową miała twarz i bardzo ciemną,
A ponad czołem wielką błyskawicę
Siną, od której ognie szły w czerwieni...
A kiedym milczał, rzekła mi: »Straceni«.

V.

O, daj mi jeszcze raz przebyć ze sobą
Tę ziemię mogił, pokrytą żałobą!
O, daj mi jeszcze raz w drogi iść one,
Od kości białe, a od krwi czerwone,
I raz mi jeszcze daj na nie się rzucić
Twarzą zalaną łzami — i nie wrócić!

Bo gorszy powrót, niźli wyjście ducha,
I są najcichsze bez zmartwychwstań groby...
A jako ciężko znów iść do łańcucha
Temu, kto zażył ciszy onej doby,
W której mu serce zastygło w boleści
 żadnych z ziemi nie słyszał już wieści!

Dziś znowu muszę zranione mieć mózgi
Żądłem tych myśli, co pełzną w nie mrowiem,
I znów iść muszę przez wspomnień tych rózgi,
Z których jest każda maczana ołowiem
I z wężym sykiem nad sercem się zwija
I szarpie żywą pierś i nie zabija!
............
W pół nieba słońce stanęło już w chmurze
Dymów armatnich, nakształt rudej plamy,
Kiedyśmy wyszli na małe podgórze,
Za mury w ogniu i za miejskie bramy,
Z których się tłumy waliły bezładnie,
Ginąc w popłochu onym, gdzie kto padnie.


OSZAR »