Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 251.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo pędził ich huk i trzask i płomienie,
Jak archanielski miecz, od tego proga,
Gdzie mieli gniazda swe i odpocznienie.
I pełna była wielkich głosów droga,
Płaczu i jęku i klątw i modlitwy,
A ponad wszystkiem tem — huragan bitwy.

Jak z ogniów owych wyszedłem, nie pomnę.
Dym mnie ogarnął i żarł mi źrenice
I same nogi niosły nieprzytomne
Wskróś spaleniska, pomiędzy iskrzyce
Bomb pękających i przez gruzów kupy,
Z których sterczały groźne, sine trupy.

Jeden wyciągnął rękę i zagrodził
Drogę tę, którą szedłem, obłąkany,
Bo duch dopiero od niego uchodził
Czarną krwi strugą, sączącą się z rany.
Chciałem ratować, gdy wtem granat świsnął,
W górę go porwał i mózg mu rozprysnął.

Głuchy od huków, a od dymów ślepy,
U stóp mej świętej upadłem złamany;
A miałem w oczach lecące czerepy
Głów ziewających i krwawe łachmany
Ciał rozerwanych w powietrzu na ćwierci,
A w uszach świst i pisk i wrzawę śmierci.

A pani moja zadumana siadła
Na onem wzgórzu i na złomie skały
I patrząc na ów gród w płomieniach, zbladła,
A obłok szat jej, przejrzysty i biały,
Nagle się zaczął ćmić i w barwach mienić,
Ogniami złocić i łuną czerwienić.

Więc rzekłem: »Otom wywiedzion jest w ziemię
Widzeń okropnych i piekła obrazów,

OSZAR »