Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 252.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A znieść nie mogę i padam, jak brzemię,
U nóg twych i na piersiach leżę głazów,
I na kamieniach polnych, które jęczą...
Zmiłuj się! Twarz mi nakryj szat twych tęczą,

Ażby przeminął ten dzień i godzina
Przestrachów mocnych i śmierci wybuchów;
Bo serce we mnie drży i mdleć zaczyna
I słaby jestem i nędzniejszy z duchów,
A język wyschły mam i wargi słone,
Bom przeszedł morze krwi, morze Czerwone...«

Lecz ona, jakoby nie słysząc zgoła,
Trwała w milczeniu swej wielkiej zadumy.
I brew ściągniętą miała wpośród czoła,
Patrząc na owe pierzchające tłumy
Z bólem, który ją czynił dziwnie blizką
Tej ludzkiej nędzy...
Schyliłem się nizko
I do stóp jasnych przylgnąwszy ustami,
Rzekłem: »O święta moja! O przeczysta!
Jeśli ty płaczesz w sercu twem nad nami,
Błogosławiona bądź imieniem Chrysta!
Bo jest z nim świat ten na krzyżu rozpięty,
Żółcią pojony i włócznią w bok pchnięty...«
I złamał mi się głos i padłem z płaczem
Twarzą na ziemię i łzami gorzkiemi
Zrosiłem pole krwią zapiekłe... Zaczem
Uderzył we mnie jęk i łkanie ziemi —
I czułem, jak drży i jako się trwoży
Cichy w swej kaźni, Baranek ten Boży...

VI.

A wstawszy, szliśmy dalej.
...Kraj był pusty
I czarny, jakby po przejściu zarazy.

OSZAR »