O, nigdy tego nie wypowiem usty,
Jakie mi drogę zabiegły obrazy
I jakie trupy spotkały mnie sine,
Otwarte mając oczy, aż przeminę.
I nigdy tego nie wydam językiem,
Jaka tam cichość była przeraźliwa
I z jakim ptastwo leciało w niej krzykiem
Od gniazd zburzonych i jakie łuczywa
Z drzew osmalonych nad drogą tam stały
I nieżywemi gałęźmi kiwały...
Gwałt czyniąc oczom oślepłym prochami,
Szedłem tą drogą krzyżową i czarną,
Jako ów pielgrzym, idący znad Arno[1]
Przez kręgi piekieł. A taki nad nami
Był ucisk, taka głuchość i martwota,
Jaka ma nastać przy końcu żywota.
............
Od bolesnego odbiwszy się grodu,
Wyszliśmy w pole szeroko zdeptane.
A już się rosy perliły zachodu
I wskróś nad ziemią lireczki szły szklane
Skowrończych głosów, które się na łuny
Niosąc, powietrzne potrącały struny.
A idąc onym polem we mgłach sinem,
Pod las my przyszli i pod wielkie drzewa,
Gdzie stercząc z zgliszczów zczerniałym kominem,
Spalona chata stała, smolne trzewa
Belek i tramów dym jeszcze dawały.
Przy chacie sad wiśniowy, kwieciem biały,
I długi żóraw studzienny. Pod płotem
W zgrzebnej koszuli i twarzą do ziemi
- ↑ Pielgrzym... z nad Arno — Dante Alighieri, autor Boskiej Komedyi, w której zwiedza piekło, czyściec i raj.