I bezwstyd krwawy i piekielne siły,
Bo i kobiety wśród tych hyen były.
A tam, gdzie przeszli, pod jasność miesiąca
Bielała nagość ciał okropna, sina.
I zdało mi się, że noc sama drżąca
Ze zgrozy blednie i czas swój przeklina
I że trup który wstanie i zakrzyczy
Na te zmierzchniki i nie da zdobyczy.
Jak nieprzytomny i jak obłąkany,
Do mojej świętej tuliłem się z trwogą,
I tych pobitych czułem w ciele rany
I nie wiedziałem, gdzie stąpić mi nogą,
Bo wszędzie była krew, krew, krew i zbrodnia...
............
A pani moja i gwiazda przewodnia,
W Boga wpatrzona, szła cicha i biała,
Lecz owa jasność nad czołem jej — drżała.
O smętnej mowy i cichego lica
Pani! O pani zadumanych oczu!
Czy ty pamiętasz ten promień księżyca,
Co się na szaty twojej kładł przezroczu
I do stóp twoich padał, drżący cały,
Mniej od nich srebrny i mniej od nich biały?
Czy ty pamiętasz te miedze zroszone,
Po których szliśmy, objąwszy się społem,
Dwa cienie smętne i niepocieszone?
Bo są godziny, gdy człowiek z aniołem
Tak się porówna boleścią nad światem,
Że tych najczystszych czuć może się bratem.
Gwiazdy nad nami gasły mętne, sine,
I księżyc topniał, obliczem upiora