Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 268.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A dzwon przed sobą powietrzne gnał kręgi,
A ziemia pod nim, jak pod grzmotem drżała,
Aż gdy najwyższej dosięgnął potęgi,
Nagły go zdławił huk, jakby huk działa...
Pękła spiżowa pierś i tylko długo
Serce zgrzytliwą jęków brzmiało fugą.

A wtedy stanął kościół oniemiony,
Jakoby we mgle i w chmurach zawisnął,
A ten krzyk trwogi, którym był niesiony,
Na wzdychające echa się rozprysnął.
I tylko dzwonnik martwy chwiał się w górze
Na tym, którego nie chciał puścić, sznurze.

A pani moja, wejrzawszy na niego:
— »Oto się — rzecze — pozostał na straży,
Jak kruk powietrzny u gniazda swojego...
A oto trup ten miastu gospodarzy
I jest pustego grodu hospodynem...«
A on też patrzał na nią licem sinem.

A wtem z kościoła gwar buchnął i krzyki,
I śmiech hulaszczy, rozpustny i wrzawa,
A między lipy, skąd pierzchły słowiki,
Konie wodziła pijana czerniawa
Obozującej wśród ognisk drużyny,
A u drzwi w kozłach stały karabiny.

Zaczem my na próg weszli...
Wielka nawa
W łuki gotyckie sklepiona, zczerniała,
Przez pół od ognisk rozpalonych krwawa,
A przez połowę w grubym mroku stała,
Podobna piekieł otwartej czeluści.
............
A jeśli kiedy Bóg na mnie dopuści
Szatańskich widzeń mękę przed skonaniem

OSZAR »