Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 274.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co w sercu ożyć i przemówić mogą
Głosem miłości albo nienawiści?
Kto zawsze mędrcem był pod swoją togą?
Gdzie są ci ludzie, tak zimni i czyści,
Którychby dusza nie miała wspomnienia,
Co żarem bije w twarz — i zarumienia?

W najbielszej celi najbielszego mnicha
Jest okno, którem woń wiosny zalata,
A ziemia pod niem płodzi i oddycha
I gniazdo lepi ptaszyna skrzydlata...
W najbielszej celi zapada noc cicha,
Przed której czarem nie chroni i krata,
A sny — wiadomo — nie zawsze iść mogą
Zawarowaną kanonami[1] drogą.

One latają, jak białe te puchy,
Które wiatr w maju z jabłoni rozwiewa,
A moc nad nimi mają mnogie duchy,
A każdy z duchów brzęczy, lśni się, śpiewa,
Rzeczy związanych rozrywa łańcuchy
I przed oczyma stawia rajskie drzewa,
Na których widok nie każdy zwycięża
Pociąg do jabłek wzbronionych — i węża.

Może to złe jest i mało moralne,
Lecz zato prawdą najgłębszą prawdziwe.
Na co się zdadzą te bajki szpitalne,
Co darmo chłoną i czas i oliwę,
Ucząc nas, jak są marzenia fatalne
I jak to noce bez snów są szczęśliwe —
Póki choć jedno serce będzie biło
Żarem tęsknoty, młodością i siłą?

Dawno to, przecież dotąd widzę jeszcze
Książkę na morskim porzuconą brzegu.

  1. Kanon — przepis kościelny.
OSZAR »