I sam ekonom się za dwóch
Zapoci tam, chudzina!
Co zliczy kopę, a weźmie niuch,
Zmyli — i znów zaczyna.
Teraz-że trzeba złotych dni,
Żeby to oschło z rosy;
Bo kiedy burza błyska i grzmi,
Czernieją kłosy.
A toćby szkoda była nam
Każdego bochna chleba;
Więc dajem na mszę: proboszcz tam
Jest bliżej nieba.
Już odsygnował pięknie dziad,
Już organ nam przygrywa...
Wzdychają baby, w nadobny ład
Idzie wotywa.
............
Setnyby musiał wóz być on,
We cztery tęgie konie,
Coby miał zabrać wszystek ten plon
Na twym zagonie!
Trza podawaczy choćby dwóch
U każdej stawiać kopy,
I to wybierać, który jest zuch
Pomiędzy chłopy!
Na wozie takoż tęgi drab,
A i ten skipi pracą...
Tu nie poradzi nijaki cap,
Ani ladaco!
Trzaby, jak perłę, wybrać dzień,
Nie zbytni żar gorąca,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 6 013.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.