Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 6 081.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczęśliwszy dzień ma, niż ja, i noc cichszą,
Kiedy mnie jęki i bóle rozwichrzą.

Czarnym-ci ja jest, spalony od słońca,
Lecz mnie osypał trąd biały, jak rosy,
Kiedy po wzgórzach od końca do końca
Perły rozsują poranne niebiosy.
Czarnym-ci ja jest, spalony od słońca,
Lecz miłosiernie mojego przyjm gońca!

Trzeci raz pełnia w dolinach się bieli,
Trzeci raz księżyc sierp na górach kładzie,
Jak, powalony na mojej pościeli,
Rządów nie sprawiam, nie siadam w mej radzie;
Trzeci raz księżyc patrzy na mnie cichy,
Gdy się w purpurze wiję, robak lichy.

Dworzany moje, chociaż się przybliżą,
Z oczu im widzę, że truchleją z trwogi...
I tylko moje legawce mi liżą
Zeskorupiałe oblicze i nogi.
Nawet kochanie moje mnie unika...
Więc ślę do ciebie mojego wiernika!

I tu, w Edessie, mędrce w górach siedzą
I gwiazdy mierzą od nocy do nocy,
Lecz na mą nędzę ratunku nie wiedzą,
Dużo mądrości w nich, a mało mocy.
O tobie idzie wieść, żeś prosty, cichy,
A siłę wielką masz, bo nie masz pychy.

Ktoby więc dał mi, iżbym na tym brzegu
Mógł cię oglądać oczyma własnemi,
A iżbyś z trądu obmiótł mnie, jak z śniegu
Wiosenny podmuch omiata łan ziemi!
Iżbyś mi słońcem był, co suszy rosy...
Choć — mówią — chodzisz ubogi i bosy.


OSZAR »