I ktoby dał mi, bym powstać mógł z łoża
I dać się ponieść mym sługom do ciebie...
Bo się tak czuję, jak gdybyś skróś morza
Chodzić mógł, z toni ratując w potrzebie,
I tak cię czuję, jak gdybyś z powicia
Śmiertelnej chusty — mógł wskrzesić do życia!
Więc pełen wiary jestem i otuchy
I łez, co w sobie nie mają goryczy...
I jakieś jasne bieleją mi duchy,
Gdy w noc bezsenną kość w bólach mi krzyczy...
I wiem, że ty masz ręce mocne, czyste,
Że się zlitujesz, że zleczysz mnie, Chryste!
Cokolwiek rzekniesz, rad wszystko uczynię.
I gdybyś żądał najmilszej mi głowy
I gdybyś kazał iść w martwą pustynię
I gdybyś pragnął królestwa połowy —
Dam. A dłużnikiem zostanę do końca...
Król trądem biały, a czarny od słońca.
Ale iż mówią, że matka twa przędzie
Wełnę, by żyła z niespania i pracy,
Że ani kopiesz, ni siewasz na grzędzie,
I gniazda nie masz, choć mają je ptacy,
I nie masz, gdziebyś przykłonił swej głowy,
Choć liszka norę ma i zwierz borowy...
Przeto się w myślach i gubię i ważę,
Czemby się z tobą podzielić, jak z bratem...
I moim pięciu wielbłądom nieść każę
Juki z bisiorem i juki z bławatem,
A zaś każdemu przydawam do garbu
Cedrową skrzynkę i nieco w niej skarbu.
Więc ci się moje uniżą wielbłądy,
Dań ci niosące ze złota i srebra...
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 6 082.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.