Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 6 104.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż mu umknęłam z przed oczu katuszę,
Do czerwonego podobną obrazu...
Wtedy mu serce przewiała nadzieja
Wieczna... Co sprawił Chrystus Pan, a nie ja.

Zaczem wziął w siebie tyle pokrzepienia,
Tyle światłości i tyle pociechy,
Iż z śmiertelnego otrząsłszy się cienia,
W którym go rozpacz trzymała i grzechy,
Zbierał się w ono wielkie przedsięwzięcie,
Rozwiązań z winy swej i całkiem święcie.

A iż, jak dziecko, drżał i mojej poły
Obu rękami trzymał się co siły,
Sama go wiodłam pomiędzy anioły,
Przed ołtarz, gdzie się gromnice jarzyły,
I tam wijatyk wziął i hostję białą,
Na którą słońce ranne się rzucało.
............
Zaś rzekł: — »Przez miłość Boga, zostań przy mnie...
Stój przy mnie blizko, a umrę spokojny«...
Co mówiąc, trząsł się, jak na wielkiem zimnie,
A pot na czoło wystąpił mu znojny;
Jam głowę jego na piersiach tuliła
I czułam zapach krwi, co w żyłach biła.

— »Zmocnij się — rzekłam — zmocnij, miły bracie,
Gdyż prędko pójdziesz na gody wieczyste!
Ja w miejscu kaźni czekać będę na cię...
A ty powtarzaj pilno: — Chryste! Chryste! —
I niech to imię w ostatniej godzinie
Z ust ci nie schodzi i z serca nie ginie!« —
............
Tedy czekałam go na miejscu kaźni,
Zapamiętana w strzelistej modlitwie,
Iż jest przestrachów dość i dość bojaźni
W onej pośledniej potyczce a bitwie...

OSZAR »