Dłoń blizka temu, co więdnie i kona,
Dłoń jaśniejąca promykiem miesiąca,
By nie urazić słonecznym rozświtem
Oczu, schylonych przed dziennym błękitem!
Ona albowiem oderwie pieczęcie
Wieku, co przyjdzie bez ognia i miecza,
I potępienie odmieni w zaklęcie,
Pod którem dusza zakwitnie człowiecza,
I świat obejmie uściskiem i boży
Sąd wszechprzebaczeń nad ziemią otworzy.
Głos z nizin bije...
— O, błogosławione
Serce, co swojem kochaniem objęło
Wszystko, co nędzne jest i co wzgardzone,
I Chrystusowe wypełnia tu dzieło,
Wiodący[1] rzesze zarannych zórz drogą,
A w nienawiści nie mając nikogo!
Albowiem jemu oglądać jest danem
Boskość ukrytą w łachmanach nędzarzy
I być ludzkości najwyższym kapłanem
I ofiarować u złotych ołtarzy
Ducha, gdy tchnieniem najświętszem owione
Czoło skazańca — wdeptane w proch skronie.
Głos z nizin bije...
— O, błogosławieni
Pokój czyniący nad ludem i światem
Siewacze ciszy, co idą schyleni,
By zasypywać miłości swej kwiatem
Przepaście czasów, a nic się nie nużą,
Trzymając serce wzniesione nad burzą!
Albowiem oni synami bożemi
Nazwani będą przez ludzkie plemiona,
- ↑ Wiodący jest tu jak współrzędne mu mając (w wierszu następnym) forma przysłówkowa zam. zwykłego wiodąc.