Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 104.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ot, gdyby przyszło do jakiej napaści,

Waśćbyś wystrzelił wpierw, nim jabym zmierzył.
(Maciej słucha zamyślony)
No! bez frasunku!... Jak gadać, to szczerze!
(zbliża się i mówi z cicha)
Pana nie żadne kalwińskie pacierze

Wabią w gościnę; ba! nawet nie dziki,
Choć tak gwałtownie rozgorzał do kniei...
Innej on szuka i żąda muzyki,
Nie echa rogów łowieckich! Ja bacznie
Umiem poglądać... to proszę Aspana,
Nieraz widziałem, że stał na polanie.
Jak niepamiętny, choć palba grać zacznie
I zwierz na niego wychodzi, Mosanie.
Głowa spuszczona, twarz smutkiem oblana.
Właśnie jak człowiek, co nie ma nadziei —
To wszystko idzie z afektu...

MACIEJ.
Co, Wasze?


PONOWA.
Cóż się Waść zrywasz?... Czy Turkiem was straszę?

Czy Tatarzynem?... At! bieda prawdziwa,

Kiedy kto dyskurs nie w porę przerywał —
(Zabiera się do czyszczenia broni)


MACIEJ.


Dla Boga, mówcież! Wszak ja nań z maleńka
Dmuchał i chuchał; ot, jak mnie widzicie,
Takem go temi piastował rękami —
Takbym za niego dał stare to życie!...
Nie dziw, że serce wszystkiego się lęka,
Kiedy miłuje! — To mówcież!

PONOWA.
Bóg z wami! —
OSZAR »