Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 111.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
EWA.
Was, Panie... Nocki, co na ziemię spada —

Tego puszczyka, co się tam odzywa...
Ogników z bagna, co są ognioduszki...
Ojca... taj Boya...

PAN.
A masz ty kochanka?


EWA.
E!... Skądby znowu!...


PAN.
Skądby?... Z tych wiosennych

Tchnień, co te brzozy kołyszą do spania,
Z wieczornych tęsknot, z uśmiechów poranka,
Z echa, co piosnki twoje w dal roznosi,
Z pieszczot tych ptasząt, co gniazdeczka ścielą,
Z jasnych warkoczy twoich przędzy lnianej,
Z czarności twoich ocząt... z rzęs spuszczonych,
Z bieli twych ząbków... z purpury twych ustek,
Z tego westchnienia, co nie wiedzieć czemu
Podnosi piersi twe dziewczęce... Z pary
Z oddechu.... z skrzypek, z rumieńca przy tańcu,
Z grania fujarek... Z łąk skoszonych woni...

EWA.
Z tego wszystkiego miałby zaś być... niby...


PAN.
Tak, tak! Uśmiechnij się jeszcze! Dziewczynę,

Jak ty, prześliczną Pan Bóg na to stworzył,
Żebyś się ludzkim oczom uśmiechała,
Jak zorza!... I cóż? Czemuż się nie śmiejesz?

EWA.
Nie mogę, Panie. Tatusia się boję.

Tatuś mnie bije, kiedy na przełazku

OSZAR »