Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 127.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A może masz psa, to tutaj krew ciepłą
Poczuje z dala — i skomląc, przybiegnie
Lizać twarz bladą — i ranę twą skrzepłą —
I będzie wył — wył — Na pomoc!... na pomoc!...

PIOTR.
(wstrząsa nim)
Czy cię opętał czart?... Milczże na Boga!

...Słuchaj, ja myślę... a gdybyśmy sami
Trupa podjęli — i dalej ponieśli —
I tam, ot widzisz, pod temi palmami,
Co jako straże o sto kroków stoją
Od szatańskiego gniazda tej poganki,
Cicho na ziemi złożyli?... I czegóż
Cofasz się, blady? Czyśmy go zabili?...

AMONIUSZ.
Kto wie? — Myśl czasem wydziera z rąk Bogu

Straszliwą pieczęć jakiejś krwawej zbrodni.

PIOTR.
Szały pustyni samotnej cię gonią

Aż tutaj... Słuchaj! korzystać nam trzeba
Z nocy tej, która sprzymierza się z nami —
I szybko działać... Nie gniewam się wcale,
Że nam naradę na czyn przyszło zmienić.
Bóg sam chce tego, mój bracie! Dotychczas
Nie można było nic o tę gadzinę
Zahaczyć w ruchach miasta, ni dosięgnąć
Niczem białego i dumnego czoła...
Bo jak monolit stała w oczach tłumu
Bez skaz i pęknięć — z jednej sztuki cała...
I dłoń się po tej obsuwała bieli,
Jako po gładkiej tafli kryształowej,
Nie mając o co zaczepić tej dumnej...
Lecz niech raz tylko imię jej sie wplecie
W jakiś wypadek uliczny i krwawy,

OSZAR »