Madryt wre cały; zazdrośni twej sławy
Wielkie twe imię obrzucają błotem,
A przyjaciele szepczą je z bojaźnią...
I gdyby nie to, żeś króla tak blizki,
Jużby się w burzę rozgrzmiały te błyski,
Głuchej zawiści, co grożą ci kaźnią —
I straszną łuną dzień zwiastują krwawy.
Walkę namiętną długie wiodły lata,
O berto woli mojej nadaremnie...
O przyjacielu! kto raz okiem ducha
Dojrzy cudowną budowę wszechświata,
Kto raz się dotknie zasłony przyrody
I w majestacie myśli się zasłucha,
Ten po przez tłumów groźby i przekleństwa,
Przez piekło ognia, przez ocean wody
Z wzniesionem czołem pójdzie — i dosięże
Tajemnic bytu, choćby je miał ziemi
Bozświecić stosem własnego męczeństwa —
Tak w imię prawdy, bracie, walczą męże!
Lecz niech myśl moja, jak smuga świecąca,
Świadczy ludzkości, żem wzlatał do słońca.
Że znów w tym domu, w podziemnej kaplicy,