Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 154.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wydarty grobom trup leży niewieści.
Lud się odgraża...

VESALIUS.
Cieniów służebnicy!...

Słuchaj mnie, Silvio! Gdybym mógł pierś własną
Otworzyć, by w niej wyśledzić drgające
Życie, nim, oczy we mgłach mi zagasną;
Gdybym mógł domysł raz nazwać pewnikiem —
I krzyk ostatni mieć tryumfu krzykiem,
Wbiłbym w nią nóż ten... ha! nożów tysiące!

SILVIO.
Mistrzu, ze słów swych wykuwasz koronę

Dla swojej głowy... Lecz zważ, czy to warto
Strawić wiek męski nad ciemną tą kartą,
Która ci życie śmiercią znieważone
Przedstawia w dzikim rozkładu chaosie?
Dumać, z utkwionem w czoło sfinksa okiem —
I — bogdajbym był fałszywym prorokiem,
Znaleźć zagadki swej słowo — na stosie?

VESALIUS.
Ty bluźnisz, bracie! Przyroda jest niema

Dla tych, co pytać nie mają odwagi.
Lecz — kto oburącz sfinksa tego chwyta
I śmiało patrzy w zagadki oblicze,
Choćby go tłumów szarpały zniewagi
I grzmiało nad nim wieków anatema,
Ten pojmie słowo bytu tajemnicze
I pierwszych przyczyn hieroglif wyczyta.

SILVIO.
Walka ta straszna jest — i jest wątpliwą.

Wspomnij, Andreo, tych, co już w przeszłości
Zażegli jasne pochodnie ludzkości...
Gdzież są — i jakie z posiewu ich żniwo?

OSZAR »