Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 156.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Która zabawki tej zabrania srodze...
Lecz gonić jakieś oddalone błyski,
Paść duszę jakimś bladym ideałem,
Wiecznym pątnikiem być na prawdy drodze,
Żyć słowem, choćby słowem nieśmiertelnem,
Dios![1] jakiem Hiszpan, zbyt to jest subtelnśm!
Po co się rzucać jak nurek w głębiny
I wśród współczesnych zwać się już przyszłością?
Cóż są twe prace? — Głuche podwaliny,
Których wieżyca, co w błękit wybiega,
Nigdy nie uczci — a rzadko dostrzega.

VESALIUS.
Więc niech powstaną olbrzymie te duchy,

Co sztandar wiedzy niosą przed ludzkością,
Choćby mnie blaskiem swoim zaćmić miały!
Niechaj się zbudzą potężne te ruchy
Swobodnej myśli, co lecąc do słońca,
Daleko skrzydłem poziomy odtrąca —
Choćbym ja przy nich tak wydał się mały,
Jak atom pyłu, co w blasku drży płowy...
A gdy się wzniesie ginach wielki, ginach nowy,
W którym myśl szczytem, a murem są czyny,
Niechaj potomni mój kamień grobowy
Dorzucą między głuche podwaliny...
Ja innej sławy nie pragnę dla siebie.

SILVIO.
Słucham, podziwiam — i milcząc, odchodzę;

Męczeńska palma nie nęci mnie zgoła...
Radzę ci, mistrzu, zawiń się w swej todze —
I od dziś ucz się umierać wspaniale...
To ci się przyda. — Ha! przez Boga w niebie,
Jeśli cię schwyci trybunał tajemny,
Jeśli w Madrycie, ku większej twej chwale,

  1. »Na Boga!«
OSZAR »